Looserpool

Lepszego dnia na pisanie o Liverpoolu wybrać sobie nie mogłem! Wczorajszy finał Ligi Europy potoczył się zdecydowanie po mojej oraz pozostałych kibiców MU myśli!

Do Liverpoolu przywiodło nas korzystne połączenie lotnicze Wizz Aira. Spędziliśmy tam pół dnia i zgodnie z życzeniem taty, podążyliśmy szlakiem Beatlesów!

DSC_0471_SO

Po drodze z dworca głównego do nowego pomnika legendarnej czwórki muzyków, można podziwiać kilka naprawdę robiących wrażenie budowli. Najpierw budynek nawiązujący do Titanica (po lewej), dla którego Liverpool był macierzystym portem:

DSC_0456-a_SODSC_0457-a_SOJeśli miałbym wybrać jedno zdjęcie, wybrałbym to.

Jako ciekawostkę wrzuciłem dwa zdjęcia obrazujące działanie filtra polaryzacyjnego – na pierwszym światło od powierzchni wody jest spolaryzowane (woda jest ciemniejsza), podczas gdy budynek oraz statek „odbijają” światło. Na drugim zdjęciu, po przekręceniu filtra, efekt jest odwrotny. Nie jest to post promowany i nie dostanę kasy od firmy Hoya, ale z pełną odpowiedzialnością mogę polecić filtr, którego używam! Gwoli ścisłości dodam, że intensywnie niebieskie niebo i kontrastujące białe chmury również są jego zasługą.

DSC_0475-a_SO

Jakkolwiek na moich zdjęciach, kolory są dość żywe, bo i dzień był słoneczny, to rozmiary budynków i ich styl nasuwały skojarzenia, że mogą się w nich mieścić orwellowskie Ministerstwa Prawdy, Pokoju, Obfitości i Miłości. W deszczowe i pochmurne dni wyobraźnia na pewno działa w tym kierunku jeszcze intensywniej! Nie natknąłem się jednak na żadną informację łączącą Orwella z tym miastem. Może i dobrze! Wystarczy, że Beatlesi musieli przyznawać się do liverpoolskiej proweniencji 😉

DSC_0479_SODSC_0493_SODSC_0494-a_SODSC_0497-a_SO

Budynki na zdjęciach to The Three Graces znajdujące się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Zdobią Pier Head już od ponad 100 lat. Kiedyś służyły jako siedziby dla przedsiębiorstw portowych.

DSC_0476_SODało się zauważyć, że mam mam słabość do flag?

DSC_0499-a_SO

To była moja druga wizyta w Liverpoolu i ponownie było tam bardzo wietrznie. Nie odkryję Ameryki, jeśli połączę to z bliskością morza… Uwaga, uwaga – w tym zdaniu będzie nowe piękne słowo, które poznałem 30 sekund temu: Na północnym brzegu estuarium rzeki Mersey, znajdują się właśnie wspomniane wcześniej monumentalne budynki oraz pomnik Beatlesów!

DSC_0490-a_SO

Z kolei, by dotrzeć do słynnego The Cavern trzeba zagłębić się w gąszczu uliczek w centrum miasta. Klub był ulubionym miejscem koncertów Beatlesów, a w pubie na przeciwko (na zdjęciu) lubili się trochę rozluźnić przed występem, „jeśli wiecie, co mam na myśli”…

DSC_0512-1_SO

DSC_0504-1_SOZboczenie zawodowe daje się we znaki!

W lokalnej sieci Lobster Pot, dałem jeszcze jedną szansę rybie z frytkami. Tym razem było warto, bo – przyznając z bólem serca – dorsz był smaczniejszy niż na Old Trafford…

DSC_0522-a_1_SOW tle po prawej stronie widać wieżę ogromnej katery w Liverpoolu.

Po drodze na lotnisko autobusem miejskim mija się St Luke’s Church, znany również jako „Bombed Out Church”, albowiem w czasie bombardowania miasta w maju 1941 roku doszczętnie spłonęło wnętrze kościoła. Pozostały tylko zewnętrzne mury, które obecnie służą jako arena wydarzeń kulturalnych, w szczególności koncertów.

DSC_0523_SO

Zdobywając się na szczyty szczerości, przyznaję, że miasto jest bardzo ładne już prima facie i ma potencjał, by zyskać jeszcze bardziej przy dłuższym zwiedzaniu. Gdyby tylko nie ten ich klub piłkarski…

To by było na tyle z majówki. Wyrobiłem się ze wpisami i zdjęciami przed kolejną wyprawą. W weekend odbędzie się ostatni mecz tegorocznych rozgrywek na Wyspach – finał Pucharu Anglii. Liczę na świętowanie tryumfu mojej drużyny po 12 latach przerwy. A świętować planuję w jednym z najładniejszych polskich miast! Na pewno pojawią się zdjęcia z wyjazdu. Stay tuned!

Ps. Odwiedziłem wystawę World Press Photo 2016 w CK Zamek. Zgodnie z przypuszczeniami koleżanki z pracy, zdjęcia były przybijające. Piękne, ale smutne (a może m.in. właśnie dlatego). Przy zdjęciach Abda Doumany (wyszukujecie na własne ryzyko) z trudem szło powstrzymać łzy. Mimo to gorąco polecam wybrać się na wystawę – odbiór jest zupełnie inny, o wiele bardziej intensywny, gdy ogląda się je „wywołane”, a nie w ekranie komputera. Trzeba się jednak spieszyć (choć jak mawiał rzymski klasyk – powoli), bo wystawa kończy się w sobotę, 21 maja!

Monty Python w Manchesterze

Zacząłem przygotowanie tego wpisu wczoraj, gdy – jak chyba każdego kibica Man Utd – ogarniał mnie jeszcze smutek. Z dwóch powodów: alarmu bombowego na Old Trafford oraz utraty szans na awans do Ligi Mistrzów 16/17. Niemniej, po wybraniu zdjęć, wszedłem jeszcze na „Internety” i dowiedziałem się (przynajmniej z oficjalnej wersji) o przyczynie ewakuacji stadionu! Firma zewnętrzna (dzięki Bogu!), która w środę przeprowadzała testy zostawiła jedną atrapę „very lifelike” w stadionowej toalecie… Niemniej, warte odnotowania są również głosy, że to tylko wersja oficjalna, mająca na celu uspokojenie kibiców przed powtórką meczu i nadchodzącymi Mistrzostwami Europy we Francji.

Wracając do mojej podróży, przyszła pora zaprezentować kawałek miasta, bo wbrew pozorom, w Manchesterze jest co zobaczyć!

DSC_0345_SO Plac Piccadilly

Mimo że pierwsze wzmianki o mieście sięgają I w. n.e., miasto rozkwitło dopiero w czasie rewolucji przemysłowej (głównie tekstylia). Obecnie miasto oceniane jest jako drugi najistotniejszy ośrodek w Anglii po Londynie i jest tam dość nowocześnie.

DSC_0319-a_SODSC_0339-a_SODSC_0341_SODSC_0343-1_SODSC_0346-a_SOJest i nasza zakupowa mekka!

DSC_0369_SODSC_0376-a_SO

Samo miasto liczy nieco ponad pół miliona mieszkańców, ale zespół miejski liczy już ponad 2,5 miliona mieszkańców! Zabudowa jest typową zabudową angielską, czyli przeważa cegła. W połączeniu z klimatem powoduje to spore problemy z wilgocią i zagrzybieniem domów…

DSC_0314_SODSC_0315-a_SODSC_0322_SODSC_0378_SODSC_0321-a_SODSC_0347_SO

W Manchesterze mieszczą się dwa spośród największych centrów handlowych w Europie. W centrum usytuowany jest Arndale, który w kategorii city-centre shopping mall jest trzeci, z powierzchnią 130.000m^! Trafford Centre ma z kolei ponad 180.000m^, ale jest już poza miastem. Pozostając w bombowym nastroju, Arndale mocno ucierpiało w ataku terrorystycznym w Manchesterze w 1996 r. podczas turnieju Euro (w zamachu przeprowadzonym przez IRA z użyciem samochodu pułapki rannych zostało ponad 200 osób), po czym zostało przebudowane. W konsekwencji główne wejście wygląda obecnie tak:

DSC_0348_SODSC_0352-a_SO

Główne wejście do Arndale znajduje się przy sporym Exchange Square, gdzie w bliskim sąsiedztwie podziwiać można jeszcze kilka innych ciekawych budynków.

DSC_0351_SODSC_0355_SODSC_0353-a_SODSC_0354-a_SO

Z katedrą na czele:

DSC_0368-1_SONie udało się uniknąć flary…

DSC_0370_SODSC_0375-a_SOI podobno najstarszym pubem w Wielkiej Brytanii (fragment po lewej)!

Z nowszych budowli wart uwagi jest Urbis, w którym mieści się Narodowe Muzeum Piłki Nożnej – dla kibiców pozycja z listy ‚must see’! Muzeum miesci się na pięciu, coraz mniejszych piętrach, a z ostatniego rozciąga się całkiem przyjemny widok. Co istotne dla turysty – wstęp jest darmowy!

DSC_0359-a_SODSC_0360-a_SODSC_0362-a_SODSC_0365-a_SODSC_0366-1_SO

W samym centrum miasta znajduje się duża dzielnica chińska. Jest to trzecie największe Chinatown w Europie. Dzięki uprzejmości kafejki internetowej połączonej w jednym lokalu z… piekarnią, obejrzeliśmy sobotnim popołudniem kilka biegów Grand Prix na żużlu w Krsko. Miejsce było idealnie skrojone dla mojego brata – dużo komputerów i całkiem smaczne bułeczki zapiekane z parówkami 🙂

DSC_0383_SODSC_0390-a_SODSC_0379_SODSC_0391_SO

Manchester to też istotny ośrodek środowisk LGBT, ale niestety, ze względu na pogodę w poniedziałkowy poranek nie dotarłem tam z aparatem. Dzielnica Gay Village również mieści się w ścisłym centrum, choć trochę dalej na południowy-wschód od Chinatown, a uroku dodaje jej kanał, który ją przecina.

DSC_0325-a_SOUlubione miejsce spotkań środowisk LGBT w Manchesterze.

W niedzielę po meczu wybrałem się na niedługi spacer w pobliżu naszego hotelu, a konkretniej na Plac Alberta (a może powinienem napisać Wojciecha?), przy którym mieści się wiktoriański ratusz miejski:

DSC_0419-a_SODSC_0411-a_SODSC_0405_SODSC_0417_SODSC_0422_SODSC_0430-a_SODSC_0408-a_SODSC_0414-a_SODSC_0397-1_SO

Miejsce pamięci za ratuszem:

DSC_0395_SODSC_0399_SODSC_0400-a_SO

Teraz trochę z życia miasta – w sobotę znajomi, którzy mieszkają tam na co dzień zabrali nas na piwo do dwóch angielskich pubów – pierwszy, nowszy, bodajże nawet „sieciowy”, Wetherspoons przy głównym placu Piccadilly. W tym miejscu na uwagę zasługują Angielki! Był sobotni wieczór, ok. 5-8*C, nie padało. Miałem na sobie ciepłą bluzę z kapturem oraz kurtkę. Spodnie zresztą też, a nawet i czapeczkę. Natomiast w tych warunkach miejscowe Panie ubrane były dość skąpo… Królowały sukienki, bardzo krótkie, z głębokimi dekoltami albo bez ramiączek, koniecznie gołe nogi i wysokie szpilki. Większość kiecek wykonana była z przykuwających wzrok materiałów, cekinów nie wyłączając. Dziewczyny wyglądały jak gwiazdy na czerwonym dywanie! Brakowało tylko błysku fleszy, bowiem przednie aparaty do „selfie” bardzo rzadko oferują taką funkcję… Dodam jeszcze, że bardzo mocny mejkap był oczywiście również standardem, a Panie nie miały żadnych kompleksów związanych ze swoimi niedoskonałościami (choć muszę przyznać, o dziwo, że tęgie figury, nie zdarzały się zbyt często).

Żebym tylko został dobrze zrozumiany. Nie mam nic przeciwko temu, a nawet jestem za! Każda kobieta powinna czuć się jak gwiazda, księżniczka z bajki, nie mieć kompleksów na punkcie swojego wyglądu. Po prostu było to jednak tak inne, rzucające się w oczy, że nie sposób o tym nie wspomnieć! Tego nie widuje się w Polsce. Najbardziej dziwiło chyba to, że pogoda nie miała dla nich najmniejszego znaczenia! Nie nosiły oczywiście okryć wierzchnich. Z drugiej strony Angielki widziałem jeszcze wczesnym wieczorem na etapie „fairy tales”, a nie następującym po nim „walk of shame”…

DSC_0442_SO

Na drugim biegunie modowym, w niemałym kontraście wobec tych stylizacji glamour, byli Panowie. Ubrani w typowy casual Friday – koszula, jeansy / chinosy, sweterek – czyli tu już nic nadzwyczajnego jako strój na wieczorne wyjście „do miasta”.

DSC_0445-a_SO

Drugim pubem tego wieczoru był Old Nag’s Head Pub. Nad wejściem do lokalu wisi wizerunek chabety, ale po wejściu poważnie należy zastanowić się nad drugim znaczeniem zwrotu „old nag” – stara zrzęda 🙂 Impreza około godz. 23 trwała już w najlepsze. Bardzo głośna muzyka, tańce i co drugi/trzeci utwór karaoke! Duży ścisk i ludzie całkiem przyzwoicie wstawieni. A średnia wieku? 50+! Tak, to nie żart ani kolejny wspaniały program socjalny miłościwie panującej mam partii! W grupkach 8-10 os. albo samotnie, na parkiecie, przy stoliku czy przy barze – najważniejsze, że na wesoło, troszkę podpici bawili się tacy… babcie i dziadkowie! U nas w tym wieku mam wrażenie, że pije się raczej na smutno, w tym sensie, że trzeba trzymać fason, nie wypić za dużo, jak już to tylko na chacie, a o tej i tej trzeba wrócić do domu, bo dłużej nie wypada, bo Grażynka z Elą obrobią nam d… Tam przeciwnie, wszyscy bawią się wychodząc z domów, nie przejmując się za bardzo tym, kto i co pomyśli. Chyba nam tego brakuje w Polszy, żeby mniej się przejmować i czerpać większą radość z tego wieku. Choć pewnie z czegoś to wynika – może po prostu mamy wtedy mniej powodów do radości, a i ZUS, niczym tata 16-latki, niechętnie wspomaga finansowo  wieczorne wyjścia do miasta…

DSC_0451-a_SODSC_0318-am

Ostatnia uwaga dziś dotyczyć będzie piw. Niestety, nie zachwyciły. Próbowałem różne rodzaje, ale przede wszystkim Ale. Relatywnie ciężkie, mimo niewielkiej mocy, co skutkowało średnim samopoczuciem w niedzielny poranek. Nie umywają się do naszych lokalnych browarów!

Next stop: Liverpool!

PS. Chyba przesadziłem z długością wpisu i liczbą zdjęć…

Take me home United Road

Zanim na blogu zrobi się czerwono, podzielę się jeszcze jednym zdjęciem, które przesłał mi pewien Kanadyjczyk poznany podczas wyprawy na Great Ocean Road. W przeciwieństwie do mnie „nie spał, tylko zwiedzał”, zachował czujność i uchwycił ten moment:

Kangaroos_m.jpgGromadka kangurów spotkana w drodze powrotnej – trzy z tyłu oraz mama z joey’em w torbie!

Na początku wpisu muszę jeszcze wytłumaczyć się z opóźnienia. Z najnowszej podróży wróciłem już bowiem kilka dni temu, ale dopiero teraz pojawia się wpis. Robię zdjęcia w tzw. RAWach, co zresztą polecam każdemu, kto ma ochotę pobawić się zdjęciami w post-produkcji. Rzadko jednak biorę ze sobą laptopa, co utrudnia (choć nie uniemożliwia) udostępnianie zdjęć. Uważam, że w podróży lepiej być niż mieć. Mimo to staram się prowadzić zapiski każdego dnia w magicznym notesiku (który zresztą wyszydził ostatnio mój brat, o czym poniżej). Natomiast prosta zabawa z podstawowymi suwakami „robi różnicę” na zdjęciu, a udostępnianie „surowych zdjęć z puszki” po prostu odbiera im efekt. Stąd opóźnienie i wnioski na przyszłość, że wpisy „na żywo” będą raczej pojawiać się sporadycznie.

Wracając jednak do meritum – również majówkowa podróż zaprowadziła mnie do kraju anglojęzycznego. Tym razem nieco bliżej, bo padło na Anglię. Wyjazd w męskim gronie, wybitnie nakierowany na świat sportu, w szczególności piłkę nożną. A skoro piłka nożna w Anglii, to tylko Manchester!

W trakcie porannego lotu z Gdańska brat zażyczył sobie, żebym podał mu netbooka. Nie było jednak takiej możliwości, bo torba, w której się znajdował, zblokowana była innymi bagażami. Wyjąłem więc z mojego plecaka notes z długopisem – ten,  o którym już wcześniej wspomniałem – który służył mi do notowania w czasie podróży i zaproponowałem go bratu. „Notes? Długopis? Ale z Ciebie nudziarz” – wypalił mój 7-letni brat. Zamiast pierwszego pomysłu, jakim było rysowanie, zaproponowałem grę w wisielca. Po wytłumaczeniu zasad i ich „załapaniu”, gra tak mu się spodobała, że nie chciał jej kończyć! Brat ostatecznie wycofał się z przypiętej mi pochopnie łatki „nudziarza”. Uff!

W okolicach lotniska w Manchesterze przywitał nas… śnieg zalegający na polach po porannych opadach, no i oczywiście deszcz. Ale szczęśliwie pogoda była – jak to na Wyspach – bardzo zmienna (co zresztą da się też zauważyć na zdjęciach) i zwykle udawało nam się unikać bezpośredniego kontaktu z opadami. Do hotelu dotarliśmy polską taksówką (FB: Polska Taksowka Manchester – naprawdę polecam). Kierowca był Polakiem i wszystko byłoby ok, gdyby nie jego obsesja na punkcie korków drogowych! Gdy ledwo stanęliśmy za jakimś autem na światłach powtarzał „Korki! Masakra!”. Podróż z lotniska trwała może ok. 15 minut, a przytoczone hasło padło jeszcze co najmniej dwukrotnie. Temat korków przewijał się jeszcze wielokrotnie podczas kolejnych podróży z tym kierowcą. Tak więc Panu pozostaje cieszyć się, że nie mieszka w Poznaniu i nie jest dane mu przebijać się przez Królowej Jadwigi bądź Dąbrowskiego.

Kolejną ciekawostką dotyczącą polskiej taksówki jest to, że aby dojechać do celu podanie adresu jest zupełnie zbędne. Nie, kierowcy nie czytają w myślach pasażerów, ale konieczne jest podanie… kodu pocztowego! O ile ze stadionem Old Trafford nie było większego problemu, bo pamiętałem kod jeszcze z czasów dzieciństwa i pisania listów do klubu, to z innymi lokalizacjami problem był i to nie mały – bez Wujka Googla ani rusz!

W dniu przylotu (piątek) mieliśmy zabukowany stolik w Red Cafe na Old Trafford, a następnie zwiedzanie stadionu. Wcześniej chciałem jednak skorzystać z okazji i zajrzeć do oficjalnego sklepu Manchesteru United.

DSC_0240-am.jpgKomitet powitalny!

Sklep stacjonarny oferuje jednak mniejszy asortyment niż sklep online, a na dodatek ceny są w nim zwykle wyższe. Po skromnych zakupach ruszyliśmy na obiad.

DSC_0241-am.jpg

Z obiadu najbardziej ucieszył się mój brat, bo był bardzo głodny. Wybrane przeze mnie na pierwszy posiłek „fish ‚n’ chips” delikatnie mówiąc mnie nie powaliły, ale za to Mikołaja już jak najbardziej!

DSC_0253-am.jpg Każde krzesło jest podpisane nazwiskiem piłkarza MU.

W Red Cafe miała miejsce mrożąca krew w żyłach sytuacja. Siedzę sobie przy stoliku, flegmatycznie – w końcu jestem w Wielkiej Brytanii – kończąc kurczaka z grilla (ostatecznie zamieniliśmy się z bratem daniami) aż tu nagle rozlega się kobiecy krzyk! Kobiety wybiegają z toalety ze łzami w oczach, totalny chaos i lament! Ktoś włączył syrenę alarmową, klienci na ślepo ruszyli od stolików biegnąc za tymi kobietami, zrzucając na podłogę talerze, bijąc szklanki, tratując wszystko co stało po drodze, siebie nie wyłączając… Biegł za nimi nawet pies z drugiego końca lokalu szczekając „W nogi! W nogi!”. Nadal siedząc przy stoliku wziąłem łyka mojej herbaty z mlekiem i spojrzałem w kierunku damskiej toalety (dość wyraźnie oznakowanej tabliczką 20×20 z rysunkiem Pani w sukience). Drzwi ponownie się otworzyły. Najpierw wystrzelił wielki tuman kurzu, dymu i Bóg wie czego jeszcze. Po chwili, gdy tuman osiadł, z toalety, z uśmiechem na twarzy, wyszedł mężczyzna. Jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby dychotomiczny podział płci był już passé. Jak gdyby ni to Conchita, ni to Wurst…. Ci Anglicy to w gruncie rzeczy mili ludzie, bo pomimo szkód na mieniu liczonych w tysiącach funtów szterlingów i kilku rannych w ciężkim stanie, sytuacja została zażegnana wymianą uprzejmych uśmiechów z nutą lekkiego zakłopotania, a ów mężczyzna wrócił do swojego stolika, odprowadzony przez tych gapiów, którym akurat jakimś cudem nic się nie stało. A ja zapomniałem posłodzić herbatę.

Wracając na ziemię – tour po stadionie był krótszy niż mój pierwszy przed trzema laty, ale warto się na niego wybrać choćby z uwagi na mnóstwo ciekawostek dotyczących funkcjonowania klubu. Stadion robi wrażenie za każdym razem!

DSC_0267m.jpgSAF Stand mieści ponad 25 tysięcy widzów, czyli więcej niż niektóre całe stadiony innych klubów Premier League!

DSC_0255mTrybuna niedawno nazwana imieniem Bobby’ego.

DSC_0256mDSC_0258mTrybuna najbardziej zagorzałych i najgłośniejszych kibiców.

W tunelu grupa została podzielona dwie drużyny. Mój brat został wytypowany kapitanem United i wyprowadził swoją „jedenastkę” na murawę przy akompaniamencie dopingu kibiców oraz przedmeczowej muzyczki! Muszę wspomnieć, że zachowałem się bardzo lojalnie i nie wkopałem Młodego, że jest za Chelsea, gdy Pan wypytywał o to przy kolażu zdjęć upamiętniającemu zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów w Moskwie w 2008 r.

DSC_0281-am

Po wyjściu ze stadionu ustrzeliłem jeszcze zdjęcie zegara upamiętniającego katastrofę lotniczą z 1958 r., w której zginęły 23 osoby, w tym 8 piłkarzy United. Wspomniany już Sir Bobby Charlton przeżył tę katastrofę, a następnie 8 lat później zdobył z reprezentacją Anglii Mistrzostwo Świata, a w 1968 r. z Manchesterem United (jako pierwszym angielskim klubem) Puchar Europy (ówczesny odpowiednik Ligi Mistrzów)!

DSC_0313-bm

Do hotelu chcieliśmy wrócić polską taksówką, jednak była niedostępna w najbliższym czasie, oczywiście z uwagi na… korki! W drodze na przystanek tramwajowy spostrzegłem jednak zaparkowaną tradycyjną, oryginalną angielską taksówkę. Po wypytaniu o cenę zdecydowaliśmy się przejechać (dzieląc na 3 osoby był to opłacalny interes). Tym sposobem miałem okazję zobaczyć jak wygląda replika planu zdjęciowego znanej na całym świecie (głównie mężczyznom) serii krótkich filmików, których główny bohater jest brytyjskim taksówkarzem. Szczęśliwie mieliśmy ze sobą £7.50! A taksówki są bardzo sprytnie zaprojektowane, bo mieszczą aż 5 pasażerów i sporo bagażu. Ciekawe czy kiedykolwiek u nas upolowanie taksi dla więcej niż 4 osób w weekend przestanie być takim wyzwaniem?

Aby zakończyć tematykę MU, dodam jeszcze, że wybraliśmy się na niedzielny mecz z Leicester, przyszłym Mistrzem Anglii. Mimo ciekawej pierwszej połowy, skończyła się mało korzystnym wynikiem 1:1. W drugiej połowie nie padły już bramki, co znacznie obniżyło nasze nastroje.

DSC_0254-0m.jpg

Spoiler alert: następny wpis ze spaceru po mieście.